Andrzej Wełmiński, Apokryfy

Żródło:
Mieczysław Porębski, 1993

Wystawa: Grudzien 1993 – Styczen 1994

Pytanie, co mieści się po drugiej stronie obrazu, po drugiej stronie lustra, intrygowało, budziło niepokój, otwierało drogę różnym podejrzeniom i uwiedzeniom. Lustro daje odbicie, powierzchnia malarska, fotograficzna dają odbicie, ale czy jest tam, za nim, coś jeszcze? Jak się tam dostać? Powierzchnia malarska, powierzchnia lustrzana zdolne nam są ofiarować jedynie pewne iluzje, fantomy. Bo nawet przecież lustro nie odbija tego, co jest, ale tylko to, co było, a czego już nie ma. Jest spóźnione o ułamek sekundy, ale jednak spóźnione. Pośredniczący między obrazem, a okiem patrzącego promień świetlny musi przebiec najkrótszą nawet drogę w jakimś tam swoim czasie. A malarstwo? Nawet to najbliższe rzeczywistości zewnętrznej, które zawdzięczamy wynalazkowi Daguerre’a? Przeniesienie obrazu z emulsji, która pokrywa kliszę czy błonę w emulsję, którą powleczono papier czy nasycono płótno trwa jeszcze dłużej. A jeśli jeszcze dokonuje się tu pewnych korektur? Te trzy plamki, którymi Marcel Duchamp poprawił w papeterii tak zwany widoczek? Gdzie tu szukać Apteki, na którą otwiera się (czy za którą się zamyka) obraz tak przez niego zatytułowany? Jakich szukać w niej mikstur, jakich cudotwórczych leków? Stąd zapewne marzenie o powierzchni jednostronnej. Takiej jak powierzchnia wstęgi Móbiusa czy butelki Kleina. Na pozór mamy tu do czynienia z dwoma stronami rozdzielonymi grubszą czy cieńszą, zupełnie nawet cienką ścianką, bez przebicia której przejście z jednej strony na drugą wydaje się niemożliwe. Ale wstęga jest zwinięta tak, butelka ma szyjkę skierowaną do środka i wyprowadzoną na zewnątrz tak, że wędrując stamtąd tutaj wciąż jesteśmy po tej samej stronie, a mówienie o dwóch stronach czy dwu powierzchniach przegradzającej ścianki traci jakikolwiek sens. Jeśliby zaś jeden z brzegów wstęgi odpowiednio rozciąć i rozprostować, jeśliby butelce obciąć dno i rozciągnąć podobnie, otrzymalibyśmy rozbiegającą się w nieskończoność jedną, jednostronną powierzchnię, która niczego nie rozgranicza, ale wszystkiemu pozwala się komunikować ze wszystkim. Stare marzenie nadrealistów, żeby to, co wewnątrz i to, co zewnątrz, nie jawiły się już jako przeciwieństwo. Trzeba tylko w tym celu znaleźć jakiś punkt zaczepienia dla wyobraźni, jakiś kopczyk zabezpieczonych na zimę kartofli, jakąś zapomnianą sztolnię, szyny kolejki prowadzące z nikąd do nikąd, zalakowaną butelkę z odrobiną tamtego powietrza, żeby przejście, wiara w jego odnalezienie, nadzieja na jego odzyskanie, moc wiążącej wszystko ze wszystkim miłości zostały odnalezione! Takie właśnie obrazy buduje, wmontowując w nie stosowne przejścia, wzierniki, zejścia w głąb umożliwiające penetrację tamtej z pozoru nam niedostępnej strony, zabezpieczając je czym się da, słomą, pakułami, rozsuwanymi we wszystkie strony nićmi, krążkiem odświętnych lampek Andrzej Wełmiński.