W krakowskim gąszczu

Żródło:
Anna Baranowa

W jednym z najważniejszych miejsc krakowskiej sceny artystycznej – w Starmach Gallery – powstała ostatnio niezwykła wystawa. Andrzej i Teresa Wełmińscy stworzyli tam environnement pt. Uprawiam sztukę. Przestrzeń galerii wypełnili wysokim labiryntem z suchej trzciny, miskantu olbrzymiego (Miscanthus giganteus), który co roku obradza na ich własnym polu. Stosowna tabliczka przestrzegała: „Wejście na własną odpowiedzialność”. Pomimo poplątanych korytarzy, wyjście nie było aż tak trudne do znalezienia, gdyż miskantowy busz zajął tylko 150 m² galerii. Co by się stało, gdyby rozrósł się na przykład na cały MOCAK (jak to sugerował jeden z moich studentów), albo większy obszar miasta?  Byłaby to przewrotna, ale i bardzo wymowna metafora życia artystycznego w Krakowie…

Porównanie pracy twórczej do uprawy ma bardzo głęboki sens. W Ikonologii Cesarego Ripy alegorią Sztuki (Arte) jest „niewiasta ubrana na zielono, w prawej dłoni dzierży pędzel i dłuto, lewą obejmuje wbitą w ziemię tykę, której czepia się młoda, ledwo co rozwinięta roślina”. W dziele tym – wydanym wprawdzie z końcem XVI wieku, ale wciąż użytecznym – nieuchronnie pojawia się porównanie sztuki do rolnictwa (agricultura), wzmocnione słowami Cycerona, iż ze wszystkich rzeczy, które przynoszą pożytek, „nie ma nic lepszego niż rolnictwo, nic bardziej płodnego, nic słodszego, nic bardziej godnego wolnego człowieka”. I tak, i nie. Na tej samej wystawie w Galerii Starmach jako kontrapunkt pokazana została praca Ikar, na której twórca – zarazem mityczny i współczesny – wyobrażony jest jako oracz, w pocie czoła spulchniający swoje pole. Mozół jest wielki, a plony niepewne. Między tymi biegunami sytuują się wyobrażenia o ludziach uprawiających sztukę, czyli artystach.

Ilu jest artystów w Krakowie? Nie do policzenia. Okręg Krakowski ZPAP liczy na dzień dzisiejszy ponad 940 członków, ale jest to tylko fragment środowiska o dużej dynamice. Witold Gombrowicz, który był – jak wiadomo – nieprzychylny artystom, pytał w swoim dzienniku, ilu  jest malarzy w Paryżu: „Czterdzieści tysięcy malarzy w tym mieście, niczym czterdzieści tysięcy kucharzy! Wszystko to dłubie się w piękności”. Pisarz nie ukrywał niechęci dla całej organizacji życia artystycznego,  „gdzie sztuczny twórca tworzy sztucznie dla sztucznego odbiorcy przy akompaniamencie marszandów, snobów, salonów, akademii, bogactwa, luksusu, krytyk, komentarzy, gdzie zarówno rynek, jak podaż i popyt tworzą systemat oderwany, oparty na fikcji …”. Skoro wyrafinowany twórca tego nie rozumiał, bądź nie chciał rozumieć, to co dopiero ma powiedzieć zwykły zjadacz chleba? I taka sytuacja z wielu powodów trwa od dawna. Jednak artyści byli, są i będą, bo geny twórczości wciąż się reprodukują. Reprodukują się skutecznie, o czym świadczy stały napływ młodzieży do szkół artystycznych, niepomnej na niewygodne pytania w rodzaju: „A jest w ogóle jakaś praca po tym ASP?” Uprawiając sztukę, artyści co jakiś czas odrywają się od warsztatu i próbują formułować tezy o swojej przydatności dla społeczeństwa. Im bardziej twórcy muszą się tłumaczyć, tym gorzej to świadczy o narodach i społeczeństwach. W tych bardziej rozwiniętych są powodem do dumy, w innych wytyka się ich palcami.

Przed kilku laty odbyła się w Krakowie debata zorganizowana przez ludzi związanych ze sztuką i urzędników miejskich pod hasłem: „Czy Kraków kocha artystów?”. Pytanie to było swojego rodzaju prowokacją, jednak wydawało mi się źle postawione. Obecność artystów w Krakowie nie jest kwestią ich lubienia, czy nie lubienia. Także odwrotne pytanie – „Czy artyści kochają Kraków?” – niewiele by wniosło, zwłaszcza, że każdy odpowiedziałby na nie inaczej. Artyści w Krakowie byli, są i będą nie tyle z powodu urody miasta, czy szczególnych (raz lepszych, raz gorszych) warunków do uprawiania sztuki. Artyści skupiają się w Krakowie dlatego, że tutaj znajduje Akademia Sztuk Pięknych, która przyciąga i kształci nowych adeptów od ponad dwustu lat, a także dużo, dużo młodszy Wydział Sztuki na Uniwersytecie Pedagogicznym, który robi co może, aby dorównać instytucji-matce.

Kiedyś napisałam o Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, że jest mickiewiczowskim „matecznikiem”, „leśną macicą, z której pochodzą wszystkie gatunki”. Tu ma swój zaczątek ekosystem, który rozrasta się w cały las. Mój mistrz, prof. Mieczysław Porębski mówił, że interesują go drzewa, nie las: „Bo las? Przez las trzeba się przerąbywać, trzeba robić jakieś przecinki, żeby się czegoś doszukać”. Stąd jego próby „teoretycznego porządkowania tego lasu”. Mnie interesuje to i to. Drzewa i cały las. Podejście hierarchiczne łączę z podejściem horyzontalnym. Być może stępia się mój zmysł krytyczny, jeśli z równą uwagą przyglądam się drzewom starym i młodym, tym przegiętym, a nawet nadłamanym przez czas i tym prężnym, dopiero wzbijającym się do góry? Być może szkoda energii, aby zastanawiać się nad krzewami i drzewkami tworzącymi podszyt lasu, nad ściółką i runem? A jest też warstwa podziemna, z której wszystko bierze początek – i przez to tak bardzo interesująca… Uważam jednak, że spojrzenie horyzontalne na obszar życia artystycznego ma ogromne znaczenie, aby zrozumieć strukturę i procesy w nim zachodzące. Pojęcie analizy horyzontalnej zapożyczam od psychiatry, Jerzego Zadęckiego, który tak mówił o jej poznawczej przydatności: „Analiza horyzontalna polega na refleksji dotyczącej całego materiału, nieprzypisywania żadnej formie doświadczenia dominującego znaczenia. Wszystkie formy doświadczenia subiektywnego w różnych kombinacjach tworzą horyzont, pole, konstelacje. W przeciwieństwie do wyodrębnienia na przykład kategorii, komórek, elementów, uwaga jest zwrócona na sieć wzajemnie powiązanych ze sobą zjawisk”. Trzeba jednak mieć jakieś narzędzia poznawcze. Jak się przedzierać przez ten gąszcz, jak się w nim poruszać? Narzędzia są rozmaite: od tych naturalnych, które posiada każdy, kto chce z nich skorzystać, do bardziej zaawansowanych, jakie daje wykształcenie, erudycja i doświadczenie. Trzeba mieć przede wszystkim  otwarte oczy. To brzmi jak banał, ale żeby widzieć, trzeba chcieć zobaczyć. Trzeba nasłuchiwać, czytać, dowiadywać się, pytać. Trzeba być uważnym, życzliwym, otwartym na nieprzewidywalne i na przygodę. Trzeba być czujnym, bo mogą nas też spotkać przykrości. Jedno jest pewne: kto się interesuje sztuką, ma zapewnione ciekawe życie.

Mam szczęśliwy zawód, który pozwala mi obserwować terytorium sztuki już od półwiecza. Poznałam osobiście artystów czterech pokoleń. Najstarsi należeli do pokolenia moich dziadków: Eugeniusz Waniek, Jadwiga Maziarska, Tadeusz Kantor, Janina Kraupe, Ewa Kierska. Liczne jest i niestety odchodzące grono artystów z pokolenia rodziców: Maria Stangret, Zbigniew Makowski , Jerzy Wroński, Witold Urbanowicz, Danuta Urbanowicz i wielu innych. Moi rówieśnicy – coraz bardziej starzejący się – wciąż dają mi powody do odkryć. Wreszcie artyści dojrzali, młodzi i coraz młodsi.  Szczególną dla mnie przyjemnością jest obserwowanie, jak rozwijają się moi byli uczniowie, z którymi zetknęłam się na ASP, m. in. Krzysztof Marchlak, Aleksandra Młynarczyk-Gemza, Veronika Hapchenko, Ewelina Kaliszczuk, Anna Pichura, Agata Jarosławiec, Michał Iwański, Aleksandra Sikora. Oprócz ludzi poznaje się miejsca: pracownie, galerie publiczne i prywatne, miejsca spotkań i dyskusji, miejsca z dłuższą lub krótszą tradycją i efemeryczne. Odwiedziny w pracowniach artystów należą do tych doświadczeń, które najbardziej zobowiązują. Są źródłem wiedzy i wtajemniczeń, najczęściej dostępnych tylko dla wąskiego grona. Nic dziwnego, że budzą ciekawość. Naprzeciw temu zainteresowaniu wyszły autorki projektu Pracownie do wglądu: fotografka Anna Stankiewicz oraz krytyczki Agnieszka Jankowska-Marzec i Martyna Nowicka. Galerie sztuki w Krakowie to osobny, szeroki problem. Dość powiedzieć, że jest ich za mało: tych publicznych i tych prywatnych. Paradoksem jest to, że w mieście z tak dużą liczbą artystów, z tak bogatą ofertą artystyczną prywatne galerie nie mogą się dłużej utrzymać. Przecież to one są najważniejsze dla obiegu sztuki, stanowiąc bezpośredni łącznik między artystą a odbiorcą. Zanim artysta trafi do muzeum (o ile w ogóle trafi), najpierw pokazuje swoje prace w galeriach. Pomaga mu w tym sieć pośredników: krytycy, kuratorzy, marszandzi. Niestety w Krakowie – trzeba to powtórzyć – prywatnych galerii jest jak na lekarstwo. Te, które przetrwały dłużej niż trzy, dwie dekady stanowią wyjątki: Galeria Mariana Gołogórskiego (od 1983), Galeria Zderzak (od 1985), Galeria Starmach (od 1989), Fejkiel Gallery (od 1991), Nautilus (od 1993), Artemis (od 1994), Galeria Olympia (od 1999), Raven (od 2001), Art Agenda Nova (od 2002). Również nieliczne są galerie należące do stowarzyszeń: Pałac Sztuki TPSP, Galeria Pryzmat, Galeria ZPAF, Otwarta Pracownia, Stacja Badawcza Outsider Art, CSW Wiewiórka w Składzie Solnym. Odkąd na naszych oczach umarła galeria Grupy Krakowskiej w piwnicach Pałacu pod Krzysztofory, nic już nie będzie takie samo. Cieszą jednak wciąż powstające miejsca o charakterze eksperymentalnym, jak Ufo Art Gallery, Potencja, Widna, Nośna, Elementarz dla mieszkańców miast, Jak zapomnieć, ostatnio Galeria Fundacji Piana, należąca do typu artist-run spaces. Zmienną dynamikę życia galeryjnego pokazuje istniejący już od jedenastu lat Cracow Art Week Krakers – krakowski przegląd galerii, który rozpoczynał od weekendowego wydarzenia,  a obecnie trwa cały tydzień. Tę świetnie rozwijającą się – pomimo trudności – inicjatywę zawdzięczamy całej ekipie Fundacji Wschód Sztuki i Galerii Art Agenda Nova pod kierownictwem Małgorzaty i Marcina Gołębiewskich. W tym kontekście warto też wspomnieć o niedawnej próbie wyjścia z nową sztuką do szerszej publiczności – w postaci Krakowskiego Salonu Sztuki. Dwie edycje zorganizowane w latach 2018 i 2019 wzbudziły duże zainteresowanie. Pandemia spowodowała hibernację Salonu i nie wiadomo, czy się obudzi.

Po czasie pandemicznej przerwy wracają natomiast Krakowskie Spotkania Artystyczne, organizowane przez Okręg Krakowski Związku Polskich Artystów Plastyków we współpracy z Urzędem Miasta Krakowa. Spotkania zostały zamierzone jako festiwal, odbywający się w rytmie dwuletnim, w którym udział biorą artyści profesjonalni wszystkich dyscyplin sztuki. Jako wzór przyjęto pamiętne z czasów PRL-u festiwale Rzeźba Roku i Spotkania Krakowskie, jednak skala aktualnego projektu jest o wiele szersza. Ambicją organizatorów jest organizowanie wszechstronnego przeglądu postaw artystycznych w naszym mieście, od tych klasycznych po interdyscyplinarne i multimedialne. Pierwsza edycja odbyła się w roku 2017 pod hasłem Konfiguracje, druga w roku 2019 pod hasłem Dialogi. Obecna nosi tytuł Terytoria.

Piętno na tegorocznych Krakowskich Spotkaniach Artystycznych położyła oczywiście pandemia. Ale pomimo szczuplejszych środków organizatorzy zapowiadają dziewięć wystaw zbiorowych w takich miejscach, jak Pałac Sztuki TPSP, Galeria ASP, Galeria Pryzmat i Galeria Nowohuckiego Centrum Kultury. W tym roku wystawy odbywają się poza Bunkrem Sztuki ze względu na remont i modernizację tej największej galerii miejskiej. Nowością jest także to, że nie zobaczymy prezentacji malarstwa, które jest zwyczajowo uznawane za najmocniejszą w Krakowie dyscyplinę artystyczną. Nacisk został położony na rysunek, rzeźbę, sztukę papieru i książki, grafikę, multimedia, projekty interdyscyplinarne i fotografię. Poetykę tych pokazów zapowiadają tytuły poszczególnych wystaw: Kraina wrażliwości, Covidoki, Papierowe emocje, Granice książki, Struktury powiązań, Warsztat graficzny, Przestrzeń otwarta – zbliżenia, Terytoria fotografii.

Co powstało w głowach i w pracowniach krakowskich artystów w czasie przymusowej izolacji? Z rozmów, z pokazów w pracowniach i w internecie, z pierwszych wystaw wynika, że nie był to czas stracony. Wręcz przeciwnie. Wprawdzie wiele zamierzonych działań zostało przerwanych, ale powstała wolna przestrzeń dla skupienia się, namysłu, przewartościowań. Piszę te słowa z pełnym przekonaniem, nie zapominając o ofiarach pandemii, która nie oszczędziła środowiska artystów. Bez względu na zmiany nastrojów, tonacji, tematów i form, tak czy inaczej możemy spodziewać się obfitości. Sztuka, tak jak i natura, ma siłę odradzania się pomimo najcięższych prób.